Wolne od pracy soboty i niedziele.
Również i uczniowie korzystają z kilku dodatkowych dni wolnych od zajęć szkolnych. Warto tak je zorganizować, by cała rodzina mogła spędzić dwa wolne od pracy dni poza miastem: na wsi u rodziny lub znajomych, na wycieczce z biwakiem albo noclegiem zamówionym na campingu, a w ostateczności na jednodniowej wyprawie. Wolny czas wspólnie spędzony poza domem jednoczy rodzinę, umacnia łączące ją więzi, dostarcza rodzicom bardzo wielu cennych informacji o ich własnych dzieciach — zwłaszcza tych trochę starszych — informacji, jakich nie sposób uzyskać w zwykły dzień pełen trosk i obowiązków. Inaczej bowiem zachowują się one w nowych, zupełnie odmiennych i trochę odświętnych warunkach. Inaczej również i my patrzymy na nie. W pośpiechu, w nawale codziennych zajęć spostrzegamy wprawdzie, że Grzesiowi trzeba kupić nowe sandałki, bo stare nie wiadomo kiedy zrobiły się za małe, że spódniczka Magdy jest już za krótka, ale odbieramy to, jako jeszcze jeden kłopot. Bo to i wydatek, i trzeba będzie nabiegać się po sklepach, żeby znaleźć wygodne i ładne, a przy tym nie bardzo drogie sandały, zgrabną spódniczkę, taką, która będzie w sam raz pasowała na naszą Magdę. I najczęściej nie zastanawiamy się wcale, bo nie mamy na to czasu, co kryje się za tymi faktami. Z zadowoleniem odnotowujemy gdzieś w pamięci, że nasze dzieci znów podrosły o parę centymetrów, że syn sięga nam już prawie do ramienia, że wreszcie spełniło się marzenie córki i może bez wspinania się na palce chodzić z mamą pod rękę, a nie, jak dotąd, za rękę. Cieszymy się, że dzieci chowają się zdrowo, uczą się nieźle, nie sprawiają większych kłopotów. Ale nie zawsze starcza nam czasu, żeby zastanowić się nad tym, jakie w ślad za tymi widocznymi, rzucającymi się w oczy zmianami nastąpiły przeobrażenia w ich psychice i mentalności, jak patrzą teraz na świat, jak go pojmują, o czym marzą, czego najbardziej pragną, jaki jest ich stosunek do innych ludzi: koleżanek i kolegów, brata, siostry, wreszcie do nas samych, rodziców.
A przecież patrzą teraz na nas zupełnie inaczej niż wtedy, gdy miały cztery czy pięć lat i każde nasze słowo przyjmowały jak objawienie. Kiedy mama i tato byli szczytem doskonałości, a dziecko marzyło, by jak najszybciej stać się takim, jak oni. Teraz – wiemy o tym dobrze – to pierwsze miejsce musieliśmy ustąpić pani nauczycielce, a potem starszej koleżance, druhnie drużynowej, przyjaciółce, najlepszemu koledze. To oni teraz są w oczach naszych dzieci największymi autorytetami. Z nimi najbardziej się liczą, o ich opinię najbardziej dbają. Nas natomiast stale porównują z innymi dorosłymi. Nauczycielami, rodzicami kolegów i koleżanek, instruktorem harcerskim. Te porównania – nie łudźmy się -niezbyt często wypadają dla nas korzystnie.
Tych innych dorosłych nasze dzieci widują wtedy, kiedy tamci są w dobrym nastroju, mają czas i ochotę na rozmowy. Na nas natomiast patrzą, kiedy jesteśmy zdenerwowani, zatroskani, zajęci tysiącem różnych drobnych, codziennych spraw, które nieraz niepotrzebnie urastają w naszych oczach do rangi ogromnie ważnych i utrudniających życie problemów.
I właśnie przez to między innymi wytwarza się niejednokrotnie w naszych dzieciach przeświadczenie, że z innymi dorosłymi, to owszem, można od czasu do czasu porozmawiać o czymś ciekawym, poważnym, mądrym, a rodziców nie obchodzi nic poza sprawami, które z kolei dla nich, naszych dzieci, są mało ważne, wręcz nieistotne.
I właśnie takie dwa wolne od pracy dni spędzone z dala od domowych trosk i kłopotów, a tylko z naszymi dziećmi, czasem także z ich najbliższymi przyjaciółmi, wniosą wiele nowego do naszej wiedzy o nich, pozwolą nam lepiej poznać i zrozumieć przemiany, jakie się w nich dokonały. Zbliżyć się bardziej, znaleźć znowu wspólny język, wspólne zainteresowania, wspólnie roztrząsać problemy, jakie ich nurtują, na jakie poszukują odpowiedzi i nie zawsze potrafią samodzielnie ją znaleźć.
Dzieci widzą nas zawsze zapędzonych, toteż ze zdumieniem stwierdzają, że czasami i rodzice nigdzie się nie spieszą, za niczym nie gonią, nie spoglądają niecierpliwie na zegarek i – rzecz zupełnie niebywała — mają ochotę pograć w piłkę, kometkę, ringo. Dostrzegają nie tylko to, że w łazience zepsuł się kran, buty Magdy trzeba zanieść do naprawy, a płaszcz mamy do pralni, ale z przyjemnością podziwiają piękno krajobrazu, nie dopytują wcale, czy Grześ sam zjadł drugie śniadanie, czy też całe oddał koledze i co było dziś w szkole na obiad, ale mają ochotę rozmawiać o różnych naprawdę ważnych i naprawdę interesujących problemach. Patrzą więc na swoich własnych rodziców jak na nowo poznanych ludzi. Z niedowierzaniem myślą: – Ależ ci moi starzy, jak zechcą, to potrafią być całkiem fajni. — Pragną zwierzyć się im z różnych dręczących, trudnych, nie dających spokoju spraw i wątpliwości. Poznać ich zdanie o wielu ważnych problemach. Podyskutować.
Taki wspólny wyjazd okazuje się potrzebny. Warto więc nawet za cenę niedomytych okien, odłożonej na potem przepierki, porządków w szafie czy generalnego sprzątania w całym mieszkaniu, odpocząć wspólnie z dziećmi. Poznać się nawzajem bliżej, lepiej. Zaprzyjaźnić się jeszcze mocniej.